.. witaj w klubie ;) ! Jak to jest, że wiedząc- ba! doświadczając korzyści wymiernych oraz dobrego samopoczucia dzięki jakiejś pozytywnej rutynie, porzucamy ją? Rutynę tę. Szkoda..[ tu miejsce na litowanie się, potem żal do siebie, i.. czytaj dalej ;) ]. Nawyk elegancko konstruktywny, wielowymiarowo korzystny i zaprzestany. Co się może dziać i dlaczego?
1. Przyzwyczajenie do cierpienia.
Korzystny nawyk przynosi efekty, efekty sprawiają, że czujesz się lepiej i życie też jest lepsze. Czy to jest problem? Dla świadomej części umysłu nie, wręcz przeciwnie- dokładnie o taki efekt chodziło. Dla podświadomej części umysłu zazwyczaj jest to jednak dyskomfort, ponieważ cała chemia mózgu dotychczas działała na innych parametrach. Gdy żyjesz inaczej, dosłownie masz inny poziom serotoniny, oksytocyny, dopaminy itd. Jeżeli organizm przyzwyczajony jest przez lata do innego składu, zmiana/ zbytnie wychylenie parametrów- może być odczytana jako zagrożenie. "Wracaj do znanego" krzyczy mózg, wracaj do starego bezpieczeństwa.. Co może warto przypomnieć, że permamentny stan zagrożenia; tryb walki/ ucieczki/ zamrożenia- także występuje w roli "starego bezpieczeństwa". Strefa komfortu to: znane, powtarzalne, przewidywalne. Anatomia tego sabotażu wskazuje na rozwiązanie- trzeba zadbać o poczucie spokoju, bezpieczeństwa. Za pomocą oddechu, medytacji czy innych najprostszych ale codziennych praktyk. Pułapką tutaj może być trzymanie gardy i niepozwalanie sobie na zobaczenie tego aspektu- niepokoju, lęku. Bycie twardym jest dobre, ale miękkim także ;) .
2. Świadomość tego, że jedne pozytywne zmiany pociągają za sobą kolejne. Niekoniecznie się na nie pisałeś.. jest więc niechęć, a reszta, jak wyżej. Na niechęć do zmian nie znam w takim przypadku lepszego antidotum, jak pozwolenie sobie, by iść we własnym tempie; skupiając się na swoim doświadczeniu bardziej niż na zewnętrznych deklaracjach.
3. Dobre nawyki, dobre wyniki, a w środku Ciebie coś osuwa się w niebyt, umiera... To nieukochane wewnętrzne Dziecko. Czasem sabotaż doprowadza właśnie do tego wrażliwego miejsca.. Gdy robisz coś fajnego, dobrego- czujesz się ze sobą dobrze i to jest autentyczne. Ale przychodzi taki moment, gdy podświadomie wychodzą te deficyty miłości. Nie chcesz już kochać siebie za coś, za to, co robisz; za efekty; za "prawidłowe zachowanie". Nie chcesz. Bo wiesz, że przyjdzie moment odrzucenia- gdy coś Ci nie wyjdzie, gdy nie będziesz w czymś dobry, gdy zawiedziesz. Paradoksalnie, sabotaż pozwala "na piechotę" przyjrzeć się całemu zjawisku tej warunkowej miłości do siebie. I pozwala wyjść poza te uwarunkowania, ucząc się zupełnie innego stosunku do siebie. Że tak to ujmę: zdrowego/ boskiego ;)
Temat powracający jak bumerang- aż do objęcia mistrzostwa w praktyce ;). Kiedy słyszysz o stanie flow, byciu w przepływie, twórczości powstającej w przepływie- co czujesz? Czy to dla Ciebie stan dobrze znany, dotykany codziennie czy raczej mieści się na przeciwległym biegunie skali- jako to, za czym głęboko tęsknisz; czy może nawet powątpiewasz, że w Twoim życiu jest nań jakiekolwiek miejsce? Pomyśl też o tych wszystkich nawoływaniach do planowania, do określenia celów i zapisania. Do spisania planu konkretnego, w jakim celu i po co/ dlaczego? Te zapełnione konkretnymi datami kalendarze.. I zapewnienia, że to droga realizacji marzeń. Co czujesz? Jak blisko Ci do tego? Ostatnio w rozmowie z przyjazną duszą wyjawiłam, że nastawiam czasomierz na 11 minut i w tym czasie tworzę. Wymaga to celebracji, jest więc odpowiedni kubek dyszący aromatem cykoriowej kawy. I jest robota, której w czasie tych 11 minut absolutnie nie oceniam, nie cenzuruję- ot, schodzę na 3-ci plan, a może nawet poza kad...
Komentarze
Prześlij komentarz